Kawiarniane opowiastki Amerykanina podróżującego z hotelu do hotelu, świat widziany z perspektywy rubasznych anegdot. Tak w skrócie można opisać książki Billa Brysona. Co więc sprawia, że te piwne eskapady czyta się jednym tchem?
Bill Bryson należy do czołówki amerykańskich autorów literatury faktu i książek humorystycznych. Przedziwna kombinacja. Oprócz notatek opisujących jego wojaże po Stanach, Europie lub Afryce napisał także kilka bardzo ciekawych pozycji popularnonaukowych, na czele z bestsellerem „Krótka historia prawie wszystkiego”, w którym w dowcipny sposób opisał nie tylko podstawowe zagadnienia fizyki, chemii i paleontologii, ale też na przykład życiową motywację chrobotka reniferowego.
Dziwne, że tak poczytne książki dopiero teraz pojawiają się powoli na naszych półkach. Polskie tłumaczenie „Śniadania z kangurami” trafiło do księgarni w dekadę po sukcesie angielskiego oryginału. Okazuje się jednak, że warto było poczekać.
Zapiski Brysona to bardzo specyficzna lektura – jego australijskie wyprawy nie były ekspedycjami poznawczymi, ale zwykłym efektem ubocznym wykładów i spotkań autorskich, na które znany pisarz był zapraszany na Antypody. Bryson nie wałęsał się więc z plecakiem po odludziu i nie rozmawiał z tubylcami na migi, razem z autorem poznajemy Australię z okien hoteli i pociągów, zwiedzamy muzea i drugorzędne wystawy. Regularna lektura takiego wydawnictwa mogłaby pewnie służyć jako zaostrzenie kary dla więźniów skazanych na dożywocie – gdyby nie niesamowite poczucie humoru i elokwencja jej autora.
Bryson to rzadki okaz człowieka sarkastycznego nie tylko w odniesieniu do obserwowanego świata, ale też w stosunku do własnych wad i słabostek. Niemiłosiernie rozprawia się z pierwszymi odkrywcami australijskich pustkowi, którzy wyruszali na wyprawy tragicznie nieprzygotowani i padali jak muchy z głodu i pragnienia („Ta amatorszczyzna fascynowała Aborygenów, którzy przychodzili popatrzeć”). Opisy reguł krykieta, którego prawdopodobnie nie rozumieją nawet jego sędziowie, wzniósł prawie na surrealistyczne wyżyny („To jedyny sport, w którym widzowie spalają więcej kalorii, niż gracze”). Z podobną złośliwością opisuje też własne zmagania z urokami australijskiej natury – paniczną ucieczkę przed psami w parku, nieudolne próby nurkowania czy też poparzenia słoneczne, których dorobił się w trakcie zwykłego spaceru.
W wyjątkowo lekkostrawny sposób podaje czytelnikowi regularne dawki informacji dotyczących australijskiej fauny i flory, geografii, historii, a nawet tak bolesnego i kontrowersyjnego tematu, jak rasizm oraz eksterminacja pierwotnej ludności aborygeńskiej. To wszystko wymieszane z anegdotkami i ciekawostkami, które często zmusiły mnie do szperania w Wikipedii, gdzie raz po raz ze zdumieniem stwierdzałem, że Bryson ironizuje i wyśmiewa, ale nie wysysa swoich opowiastek z palca. Książkę wieńczy solidna bibliografia.
Co tu dużo gadać? „Śniadanie z kangurami” to lektura dosłownie dla każdego. Sprawdza się zarówno jako książka podróżnicza, jak i humorystyczna. Jeżeli chcecie się dowiedzieć, jak to Ocean zabrał Australijczykom premiera, dlaczego dobry przyjaciel powinien podzielić się swoim moczem w potrzebie i jak długo trwała najkrótsza wycieczka łódką w historii australijskich wypożyczalni, to szczerze zachęcam do lektury.
—
Książkę Brysona można kupić na przykład TUTAJ.
Brak komentarzy