Melbourne słynie ze swoich kawiarni i restauracji. Miłośnicy dobrego jedzenia znajdą tutaj jeszcze jedną gratkę – w Queen Victoria Market czeka na nich najlepsza wyżerka na całej półkuli południowej.
Queen Victoria Market szczyci się ponad 120-letnią tradycją – powstał w 1878 roku i od początku stał się popularnym miejscem zakupów i spotkań. Do dzisiaj nie ma w Melbourne lepszego miejsca, w którym można by było kupić świeże owoce, warzywa, mięso lub sery.
Jak już wspomnieliśmy, jest to podobno największy food market na półkuli południowej – rozciąga się na kilka bloków i na jego terenie znajduje się około 600 sklepów i straganów. W dodatku liczba ta wzrasta, gdy na terenach marketu organizowane są regularne imprezy. Nam udało się pewnego dnia wbić na festiwal jedzenia, na którym można było spróbować potraw i napojów praktycznie z całego globu.
Queen Victoria Market – świat smaków w Melbourne
Już z daleka wabiła nas wspaniała mieszanka zapachów. Wzdłuż przejść rozmieszczonych było kilkadziesiąt stoisk, w których królowały przede wszystkim kuchnie egzotyczne.
Oczywiście nie zabrakło też australijskich specjałów, włącznie z burgerami z mięsa krokodyla, kangura i wielbłąda. I tu ciekawostka – typowy australijski hamburger może zawierać jajko sadzone, a nawet ananas, jednak absolutnie KONIECZNYM składnikiem jest plasterek marynowanego buraka. Serio, Australijczycy traktują tę sprawę śmiertelnie poważnie, a w wersji de luxe (tzw. „hamburger with the lot”) dodają jeszcze bekon i komplet sosów. O co jednak chodzi z tym burakiem?
Pierwsze buraczane burgery zaczęły się pojawiać w latach 40. XX wieku, jednak nikt już dokładnie nie pamięta, skąd wziął się ten dziwny zwyczaj. Jedna z teorii twierdzi, że na początku australijscy żołnierze psuli w ten sposób hamburgery swoim amerykańskim kolegom w trakcie wspólnej rekreacji, ale stopniowo sami przyzwyczaili się do tego pomysłu. Czort wie. Buraki zostały i burger bez czerwonego plasterka uważany jest za świętokradztwo.
Nas jednak jak zawsze oczarowała kuchnia azjatycka, do której mamy ogromny sentyment.
W końcu zaatakowaliśmy też stoiska z innych części świata. A było z czego wybierać – zaprezentowała się kuchnia hiszpańska, meksykańska i brazylijska, zahaczyliśmy o stoiska ze słodyczami i napojami. Na końcu supermarketu można było kupić składniki, półprodukty i przyprawy, a przede wszystkim przepyszny miód z Tasmanii. Szał.
Na pewno jeszcze kiedyś napiszemy o tasmańskich miodach – są niesamowicie aromatyczne, ale nie wolno ich wywozić z Tasmanii w bagażu, a gatunki z oficjalnej dystrybucji nie są z reguły tak dobre.
Małym odkryciem było dla nas tzw. „tornado potato”. Ta koreańska potrawa powstała stosunkowo niedawno, w 2007 roku, i jest aż podejrzanie prosta – to spirala z ziemniaka usmażona w oleju i panierowana w mieszance sera, cebuli i przypraw. Brzmi banalnie, smakuje bosko. Na koniec dobiliśmy się jeszcze craftowym piwem. Dzień-ideał.
Market jest otwarty przez pięć dni w tygodniu (czyli codziennie oprócz poniedziałku i środy), przed zaplanowaniem wizyty warto też sprawdzić, czy w najbliższym czasie nie odbywają się tam jakieś ciekawe imprezy.
Wszystkie informacje o aktualnych wydarzeniach i atrakcjach znajdziesz oczywiście na oficjalnej stronie Queen Victoria Market: www.qvm.com.au
Zapraszamy też do naszych pozostałych wpisów z Melbourne i okolic – do relacji ze spotkania z pingwinami i z roadtripa po Great Ocean Road.
10 komentarzy
Ewa| Daleko niedaleko
06/11/2015 at 09:01Oo, dobrałam się do tego wpisu przed śniadaniem, na głodnego. To nie był dobry pomysł :) Pierwszy raz słyszę o burakach dodawanych do hamburgerów, brzmi dziwnie no ale już wiem, że jak trafię do Australii to na pewno będę musiała spróbować :)
Przedeptane
06/11/2015 at 09:04Polecamy – ciekawe doświadczenie :)
Ania
06/11/2015 at 09:31Super, uwielbiam takie miejsca, przypomina mi Grand Central Market w Los Angeles :)
Przedeptane
06/11/2015 at 10:33Tam nas jeszcze nie zawiało :) Notujemy!
balkanyrudej
06/11/2015 at 10:11Czasami zaglądam na festiwale kulinarne w Polsce i uważam, że jest to świetna opcja na poszerzenie kulinarnych horyzontów i spróbowania kuchni z różnych stron świata, bez ruszania się zbyt daleko.
Chętnie bym spróbowała tej spirali z ziemniaka, w szczególności, że bardzo lubię to warzywo :)
Marcin W
10/11/2015 at 09:44Zgadzam się absolutnie! Festiwale kulinarne są po prostu extra!
Gadulec
10/11/2015 at 08:59Burak w burgerze?! I to jest dobre?! Dziwne… :D A te tornada potaty jadłam w Azji – mniam, mniam!
Przedeptane
10/11/2015 at 09:54Smakuje lepiej niż brzmi :) Mowa oczywiście o burakburgerze, bo ziemniaczane tornado od razu wskoczyło na listę smakołyków, których będziemy teraz aktywnie wypatrywać.
Marcin W
10/11/2015 at 09:44Ależ to wszystko smakowicie wygląda! A co do buraka w burgerze – absolutnie super pomysł!
Przedeptane
10/11/2015 at 09:51(Darek) Nie udało nam się dojść do jednolitego werdyktu, ponieważ Zosia ma mocną awersję do buraków w każdej postaci :) Mi tam smakowało, nawet bardzo!