Co u nas nowego? Wpis o usychaniu w samolocie i wiciu gniazdka na południowej półkuli.
No to Sri
Trudno opisać to, co się działo w ostatnich dniach przed wyjazdem z Cieszyna. Na ostatnią chwilę (i plując sobie w brodę) załatwialiśmy zaległości, potrzebności i inne zapomnienia, wyrywając tu i ówdzie kilka chwil na pożegnanie ze znajomymi mordkami i samym miastem. W całym tym chaosie zupełnie nie docierała do nas szersza perspektywa – fakt, że za kilkanaście dni samolot wypluje nas na drugim końcu świata z dwoma plecakami na grzbietach.
Przepłynęliśmy przez sekwencję gorączkowych wydarzeń. Jedna rodzina, oddanie mieszkania, druga rodzina, pociąg, Praga, samolot, Kolombo. Tam na szczęście zaopiekowała się nami Hanna z bloga Plecak i walizka, która z blatu przygotowała nam program na cały pobyt. Dzięki jej pomocy i wskazówkom wycisnęliśmy Sri Lankę jak cytrynę – przynajmniej na tyle, na ile umożliwiało nam to kilka krótkich dni pobytu. Było safari ze słoniami, były plantacje herbaty, był słodki byczing na plaży. I mrowisko w plecaku, i pluskwy, i obowiązkowa angina z klimy. Równowaga w kosmosie musi być.
Ale o tem potem.
Wielka Bitwa o Butelkę Wody
Dziesięć dni na Sri Lance zleciało jak kokos z palmy. Pożegnaliśmy Hankę i wyruszyliśmy w końcu do tych Sydnejowic, nie wiedząc, że polecimy 16 godzin o suchych pyskach.
Już wcześniej słyszeliśmy legendy o azjatyckich lowcostowych liniach lotniczych – ta nasza miała ostatnio kilka uroczych wpadek. Tu pomyli lotniska, tam o włos zderzy się samolotami. My jednak rozbiliśmy się o usługi na pokładzie, a raczej ich brak. Już na lotnisku w Kuala Lumpur okazało się, że praktycznie nigdzie nie można dostać zwykłej wody. Restauracje jej nie sprzedawały, a przy studzienkach ustawiały się długie kolejki pasażerów z butelkami do napełnienia. Kichał pies – pomyśleliśmy – napijemy się w samolocie. Tiaa.
Okazało się, że osoby, które nie zamówiły jedzenia jeszcze przed wylotem, nie otrzymują na pokładzie dosłownie niczego. Ani kocyków (wymarzliśmy jak na Kamczatce), ani suchara, ani wody. W końcu postanowiliśmy kupić jedną butelkę od stewardesy… i zaczęło się.
Stewardesa nie przyjmowała monet, a nie mieliśmy banknotów, ponieważ resztę lankijskich rupii wrzuciliśmy do kasy dla biednych na lotnisku w Kolombo. Minimum płatności na kartę wynosiło jakichś 30 dolarów, więc w akcie desperacji zamówiliśmy kilka butelek wody i jakiś makaron z mikrofali, chociaż wcale nie byliśmy głodni. I tu – po otworzeniu butelki i ogrzaniu jedzenia – okazało się, że linie nie akceptują żadnej z trzech kart, które akurat mieliśmy przy sobie.
Dalej poszło jak w taniej komedii. Stewardesa pozbierała nienapoczęte butelki i zaproponowała, że spróbuje sprzedać komuś nasze nugle. Zaczęła biegać po samolocie z parującą miską. Udało się – nasz dług skurczył się do dwóch butelek wody. W bocznej kieszeni plecaka znaleźliśmy kilka zapomnianych monet i powymienialiśmy je z pasażerami (którzy w międzyczasie robili na nas ściepę) – po prawie dwóch godzinach udało nam się zapłacić i zażegnać wizję pobytu w malezyjskim więzieniu za kradzież 500 mililitrów H2O. Kilka minut po dwudziestej postawiliśmy stopy na australijskim lądzie.
Sydney Mon Amour
Od kilku dni mieszkamy w dzielnicy Campsie na południu miasta (czyli w Sydnejowicach Dolnych). W sumie trafiliśmy do azjatyckiej dzielnicy, ale nie narzekamy – z każdego wypadu na targ wracamy obłożeni egzotycznymi owocami i przyprawami, nieustannie odkrywamy nowe smaki.
A lokum? W ogródku mamy papugi i ciamajdowatego possuma, w domku parę współlokatorów – polsko-czeską ekipę, która przygarnęła nas jak swoich. Dzisiaj zaczynamy szkołę i pracę, a więc pierwsze korzonki już zapuszczone. W Nowej Południowej Walii dopiero nieśmiało zaczyna się wiosna, więc łazimy w swetrach, a w chłodniejsze noce zdarza nam się nawet spać w czapce. Ale jest dobrze – a będzie jeszcze lepiej. Duży kangurzy skok już za nami.
Wpadajcie.
15 komentarzy
Hanna
19/09/2016 at 15:42Hahaha przygoda z wodą mnie rozwaliła :D przygotuje się zawczasu i zostawie troche banknotów :D Kolombo pozdrawia, nic się nie zmieniło od Waszego wyjazdu! Pozdrówcie papugi i possuma! Buziaki! :*
Przedeptane
21/09/2016 at 06:35Jeżeli nic się nie zmieniło, to poprosimy o przesłanie kilku upalnych dni, bo tu na razie poważny deficyt :D Possum pozdrawia lankijskie mrówki plecakowe!
Karolina
20/09/2016 at 16:32Ściepa na wodę w samolocie pewnie przejdzie do historii :D Cieszę się, że dotarliście do kangurlandii cali i zdrowi. Udanej aklimatyzacji i do zobaczenia!
Przedeptane
21/09/2016 at 06:33No, pewnie wzmocniliśmy stereotyp biednych Polaków. „Patrz, tak się wykosztowali na samolot, że na wodę im nie starczyło!”.
Czekamy grzecznie w Sydney – przybywaj :)
Leszek
21/09/2016 at 08:19Hehe, wyborno historka, miłego austaliowanio. :-)
Kasia
21/09/2016 at 10:45najfajniejsze sa te ptaki w ogrodzie :D a jak się nazywa ta linia lotnicza „bez wody”? miłej zabawy! :)
Dee
21/09/2016 at 11:19Leciałam azjatyckimi liniami i to nawet z Kuala Lumpur, ale na szczęście nie miałam takich przygód. Przeżyliscie swoje, ale też pokazaliście, że są jeszcze dobrzy ludzie na świecie, którzy chca pomóc. Ostatnio mi jakby tego brakowało w tym, co słyszę od innych.
Przedeptane
22/09/2016 at 00:18W sumie jedynym czarnym charakterem tej historii są absurdalne przepisy niektórych spółek – nawet ta stewardessa starała się pomóc, jak tylko mogła (i to nie jej wina, że miała ograniczone możliwości).
Grzegorz
21/09/2016 at 22:54Cudownie (szczególnie imiona papug :). W Sydney polecam japońskie knajpki, są znakomite. Jeśli znajdę, podrzucę adres jednej takiej: niedrogo a świetnie! Pozdrawiam.
Przedeptane
22/09/2016 at 00:07Jasne, chętnie zanotujemy, mamy fioła na punkcie azjatyckiej kuchni! Takim małym rajem jest na przykład food court Dixon House – na jednym piętrze kilkanaście budek z potrawami z całej Azji :)
Joanna
22/09/2016 at 22:47Po Waszej samolotowej historii będę wiedzieć, żeby w azjatyckich liniach zawsze mieć gotówkę. Wydawałoby się, że woda to nic takiego ;) Przetrwaliście i dajecie dalej! Korzonki się zapuszczają, zwierzaki się przyzwyczajają – żyć nie umierać :)
Lisy w drodze
27/09/2016 at 15:40W szoku jestem, że tak ciężko z tą wodą. W samolocie człowiek dodatkowo się odwadnia. Dobrze, ze jednak się udało:)
Marcin
28/09/2016 at 09:28Tak w ogóle, wszystkiego najcudowniejszego w krainie kangurów! Oby się tam Wam wiodło! :)
Agnieszka | Australove
01/10/2016 at 09:50Ładne zoo Wam się trafiło w ogródku! Ja za to mogę się pochwalić się parą Tawny Frogmouth’ów. Wtulone, siedzą na gałęzi cały dzień :)
olenaus
29/03/2017 at 22:11Wszystko dobrze, co się dobrze kończy.