Ostatnio nazbierało się kilka pozytywnych wiadomości, którymi po prostu musimy się podzielić.
W tym tygodniu stuknęło dokładnie dwanaście miesięcy od naszego przyjazdu do Sydnejowic. I cóż to był za rok! Oglądaliśmy wieloryby, spotkaliśmy Davida Attenborough, zahaczyliśmy o Nową Zelandię i Sri Lankę, przemierzyliśmy kilka parków narodowych w okolicach Sydney… Dobra, może i nie zawsze było z górki, ale przecież nie przyjechaliśmy tu po to (a przynajmniej nie tylko po to), aby się opalać i hodować piwne brzuszki. Jak mawiają Australijczycy – „we’re not here to fuck spiders”.
Jakie są minusy życia w raju, zapytacie? Od początku głównym powodem stresu była (i jeszcze długo będzie) sytuacja wizowa. Życie na wizie studenckiej w Australii jest tak naprawdę półistnieniem, przeżywaniem w szarej strefie – wiąże się z kolosalnymi kosztami i nieustanną niepewnością, że coś się rypnie. A rypnąć się może tysiąc rzeczy, nawet drobne potknięcie może solidnie pokrzyżować plany.
W pewien masochistyczny sposób polubiliśmy jednak to balansowanie na krawędzi – zmusza nas do czujności, motywuje do działania. I chyba o to chodzi w polityce migracyjnej Australii, którą można określić jako metodę kija i jeszcze większego kija. Ubiegły rok przeżuł nas, wypluł i rozsmarował po ścianach, ale nadal nie żałujemy naszej decyzji – uwielbiamy to miasto i ekscytują nas nowe perspektywy, które powoli zaczynają się przed nami otwierać.
Od początku wiedzieliśmy, że musimy znaleźć na siebie pomysł, zdefiniować się na nowo. Pod tym względem zdecydowanie wygrywa Zosia, która właśnie dokonuje przykładowego przebranżowienia. Dzięki kilku chałturkom w branży Aged Care (opieka nad seniorami) odkryła swoje nowe powołanie, pozmieniała szkoły i wkrótce otrzyma swój pierwszy certyfikat. Jeżeli wszystko się ułoży (a rokowania są bardzo dobre), to po naszym powrocie z Europy zacznie pracę na etacie w wymarzonym ośrodku. Zahaczymy pierwszego pazurka. O kolejnych napiszemy wkrótce, aby nie zapeszyć.
Ale stop, po jakim powrocie z Europy? Otóż postanowiliśmy uczcić naszą australijską rocznicę szybkim skokiem do Polski i do Czech, do rodziny i przyjaciół, do Cieszyna, który cały czas w nas siedzi. I będzie się działo, bo załadowaliśmy tego eurotripa prawie do ostatniej minuty!
W Polsce i w Czechach będziemy obchodzili dziesiątą rocznicę ślubu i urodziny Darka, czeka nas wypad do Wiednia, a w drodze powrotnej – do Pekinu. A ponieważ jesteśmy totalnymi sierotami i pomyliliśmy datę przylotu do Sydney, prosto z lotniska (z 30godzinnym jetlagiem) pobiegniemy na koncert do Opery.
Co chcielim, to mamy. I cieszymy się na kolejnych 12 miechów jak koala na eukaliptus.
5 komentarzy
Karolina
21/09/2017 at 12:44Wspaniałe wieści :) cieszę się, że u Was pozytywnie, pomimo tych wszystkich potyczek migracyjnych. Grunt to pozytywne nastawienie i dalsze chęci do spełniania marzeń :) Udanej wizyty w Europie i do zobaczenia końcem roku!
Przedeptane
23/09/2017 at 00:22Dziękujemy! Będziemy na Ciebie czekali w Sydney – tym razem poza sezonem grypowym i z o wiele lepszą pogodą :)
Karolina
27/09/2017 at 02:06Już się nie mogę doczekać <3
matylda19
26/09/2017 at 13:56Chciałabym kiedyś odwiedzić Australię ;)
fajnepodroze
25/09/2018 at 12:36Australia jest w naszym Bucket List :)