Wiemy. Takie podsumowania pisze się na początku stycznia, a nie trzydziestego pierwszego – ale my mamy czarny pas w prokrastynacji, więc wcale nie jest tak źle. Mogło być w czerwcu.
A więc – gdzie bylim? Co zrobilim? I co teraz?
Go West!
Przed wyjazdem do Kangurlandii postanowiliśmy nadrobić kilka zaległości podróżniczych w Europie Zachodniej. Na pierwszy ogień poszedł Beneluks, który przez długie lata uporczywie nas unikał. W ciągu kilkudniowego traintripa nawiedziliśmy cztery państwa: po zwiedzeniu Akwizgranu i Luksemburga zrobiliśmy piwny przystanek w belgijskim Namur i zahaczyliśmy o Eindhoven. Po drodze udało nam się też obejrzeć fascynujący budynek dworca w Liege, projektu Santiago Calatravy.
Ponieważ zaś wiedzieliśmy, że australijskie muzea i galerie sztuki dostają tylko okruszki z europejskich i amerykańskich instytucji, w lipcu wybraliśmy się do Paryża, aby nażreć się tej wysokiej kultury na zapas. Pochłonęliśmy Luwry i inne Orsaye (plus paryski streetart), a więc chyba jesteśmy przygotowani na dłuższą głodówkę.
Przygotowania do dnia D.
Cały rok 2016 mijał nam pod znakiem wyjazdu – gromadzenia dokumentów i sprzętów, ale też stopniowego odcinania pępowin. Pożegnaliśmy się nie tylko z naszym mieszkaniem i samochodem, ale przede wszystkim z rodziną i przyjaciółmi.
Dużo zmartwień przysporzyła nam likwidacja domowej biblioteczki, która po apelu o pomoc zmieniła się w zbiorową adopcję. Nasze papierowe dzieci znalazły nowe schronienie na półkach kilkunastu znajomych, w dwóch czeskich bibliotekach oraz w cieszyńskiej kawiarni literackiej Kornel i Przyjaciele. Prawda, wiele książek pożegnaliśmy z bólem serca, ale cieszymy się, że i one zaczęły nowe życie.
Co tu dużo mówić, emocjonalnie przypominało to jazdę na kolejce górskiej. Było tak pięknie i smutno zarazem, że nasze mózgi nie były w stanie tego ogarnąć – do końca nie docierała do nas świadomość, że rzucamy to wszystko w diabły; że za miesiąc, tydzień, dzień, TERAZ wybywamy na drugi koniec świata. Nie ogarnęliśmy tego ani w drodze na lotnisko w Pradze, ani w samolocie do Kolombo, ani w pociągu pełznącym na plantacje cejlońskiej herbaty.
Sri Lanka
Kilka miesięcy przed wyjazdem skupialiśmy się wyłącznie na Australii, odstawiając biedną Sri Lankę na boczny tor. Jeszcze nigdy nie zdarzyło nam się zwiedzać nowego kraju bez chociażby minimalnego przygotowania, a tu taka wtopa – wylądowaliśmy w Kolombo zieloni jak limonki. Zero informacji, zero pomysłów, zero planów. Dupy, nie podróżnicy.
Na szczęście – jak już pisaliśmy wcześniej – na miejscu podała nam pomocną blogerską dłoń Hanna z Plecak i Walizka. W jeden wieczór i kilka browców przygotowała nas do tej przygody, a więc nie zginęliśmy marnie. Przywieźliśmy mnóstwo ciekawych przeżyć, zdjęć, anginę i mrówki w plecaku.
Południowy świat i okolice
Od połowy września straszymy już w naszych upragnionych Sydnejowicach. Na szczęście oboje szybko znaleźliśmy pracę – na razie całkiem się układa, więc na pewno chwilę tu zabawimy.
Poznaliśmy – i cały czas poznajemy – masę ciekawych ludzi. W końcu udało nam się spotkać Emilkę z bloga Australopitek, niedawno przejściową sydnejowiczanką została też Kamila z Kami Everywhere. Z nią i z paczką znajomych spędziliśmy już nasze drugie Boże Narodzenie na Antypodach – wspólnie udało nam się skombinować i barszcz, i uszka, i sałatkę ziemniaczaną. Była Wigilia, że wombat nie siada.
Czas między szkołą a pracą wypełniamy wypadami do Opery (dziwacznym, ale niezapomnianym przeżyciem był na przykład koncert Davida Helfgotta, bohatera filmu „Shine”), ze sztukami plastycznymi też nie jest aż tak źle, w październiku udało nam się załapać na wystawę Fridy Kahlo.
W ramach możliwości staramy się też wyjeżdżać za miasto. Po ubiegłym, epicko spapranym wyjeździe do Blue Mountains udało nam się wrócić i poprawić karmę. Oprócz Gór Błękitnych odwiedziliśmy też kilka parków narodowych w bliższej lub dalszej okolicy Sydney, a – co by nie gnuśnieć tylko w buszu – pod koniec grudnia pojechaliśmy sobie pognuśnieć też na Nową Zelandię.
Nasze archiwum zdjęć pęcznieje, a więc postaramy się stopniowo dodawać relacje ze wszystkich odwiedzonych miejsc.
Ale wiecie – czarny pas.
Co dalej?
Nowy rok już teraz zapowiada się ciekawie. Za dwa tygodnie lecimy do Melbourne na spotkanie z pewnym niesamowitym człowiekiem (o którym na razie nie możemy Wam powiedzieć), a w drugim kwartale szykujemy większy wypad (o którym już w ogóle ani mru mru). Także tego. Ekscytujące, c’nie?
Zanim skończy się sydnejskie lato, chcielibyśmy zrobić jeszcze parę wypadów do okolicznych parków, szykuje się też arcysmaczny sezon w Operze – już buknęliśmy tikety na kilka super iwentów!
Dziękujemy i Wam za ten rok, ptysie Wy nasze. Każdemu i każdej z osobna. Strona Przedeptane.pl podwoiła liczbę odwiedzin, a fanpejdż na Pyskoksiążce – liczbę fanów. Wasze maile, pytania i komentarze nieustannie umacniają nas w przekonaniu, że to, co robimy, ma sens. W tym roku chcielibyśmy dalej rozwijać bloga i dokonać kilku poważnych zmian, o których na pewno dowiecie się na fejsie lub z naszego Newslettera.
Do przeczytania, a może nawet do zobaczenia, jeżeli też zawieje Was na południe. Czekamy niegrzecznie na końcu świata.
Brak komentarzy