W Internecie krąży wiele sprzecznych wiadomości odnośnie zdobywania australijskiej wizy, pojawiają się nawet pogłoski, że jest ona droga i trzeba za nią biegać po ambasadach. Oto instrukcja na szybkie i bezbolesne zdobycie upragnionego papierka.
W Internecie krąży wiele sprzecznych wiadomości odnośnie zdobywania australijskiej wizy, pojawiają się nawet pogłoski, że jest ona droga i trzeba za nią biegać po ambasadach. Oto instrukcja na szybkie i bezbolesne zdobycie upragnionego papierka.
… czyli o tym, jak jeść i mieszkać w Australii bez grosza przy duszy.
Jakiś czas temu znajoma poprosiła nas o przygotowanie listy naszych ulubionych miejsc w Kambodży. A więc będzie krótko i na temat – oto one:
Zanim wyjechaliśmy do kangurów, obiecaliśmy naszej koleżance Ani, że prześlemy jej kilka zdjęć australijskiego streetartu. Niestety nie trafialiśmy na graffiti i murale zbyt często, ale oto kilka przypadkowo złapanych kawałków z Cairns i Alice Springs.
Pakujemy się i jutro wyruszamy w podróż. Nie, nie wracamy jeszcze do domu – przed nami kilka tysięcy kilometrów australijskiej pustyni. Co się szykuje?
Redakcja Zwrotu zapytała, czy nie mógłbym wysnuć jakiejś paraleli do aktualnych wydarzeń na Zaolziu, na przykład do Gorolskiego Święta. Od miesiąca bawię w australijskim Cairns, mieście otoczonym przez góry, a więc przecież nie powinno być tak trudno. Tyle, że jest.
„Hej, Ali Baba, ty się zgubić? Ty przyjaciel, ja pomóc. Pokazać główny rynek.” – uśmiechnięty młody Arab woła łamaną angielszczyzną, poklepuje mnie po ramieniu i rusza. To nasz pierwszy dzień w Marrakeszu, od pół godziny dobrowolnie błądzimy w labiryncie targu i w sumie nie chce nam się wychodzić. Ale skoro tak chcą pomagać, to czemu nie … Marokańczyk prowadzi nas przez kilka zakrętów, zatrzymuje się i ponownie szczerzy zęby „Teraz łatwe, mój przyjaciel. Prosto, prosto, tam w lewo, na końcu prosto, w lewo, w prawo i jeszcze te uliczki tam i są na miejscu. Dziesięć euro.” Witaj w Marrakeszu.
W ubiegłym roku zawiało mnie na tygodniowe warsztaty dziennikarskie do stolicy Słowenii. Był koniec września i w Cieszynie uszy przypiekały już przymrozki, ale nawet tak krótka podróż na południe przedłużyła mi końcówkę lata. Po skończeniu zajęć mogłem wyjść na ulice i poznać bliżej ten wielki architektoniczny bigos, ugotowany przez mieszankę kultur, trzęsienia ziemi i Jože Plečnika.
Pod koniec czerwca udało nam się wybrać w podróż do Portugalii. Wróciliśmy spaleni jak węgielki i ze stanowczym postanowieniem zwalczania obrazu Portugalii jako „takiej mniejszej Hiszpanii”. I nie chodzi tylko o to, że język portugalski brzmi tak, jakby Hiszpan starał się mówić po węgiersku.
Na Wyspy Kanaryjskie trafiłem właściwie niechcący – zawsze kojarzyły mi się bowiem z hordami spasionych turystów leżakujących na plaży i betonowym piekłem hoteli i parkingów. Chociaż bilety lotnicze były tańsze od przelotu do kontynentalnej Hiszpanii, do końca nie byłem przekonany do tego wyjazdu. Moje wątpliwości rozwiały dopiero zdjęcia i entuzjastyczne relacje znajomych plecakowiczów – w kilka tygodni później spakowałem plecak, żonę i aparat i wyruszyliśmy w „daleką podróż” ku wybrzeżom Afryki.