Zeszłym razem poznaliśmy królową, dzisiaj przyszła kolej na księcia owoców. Oto jego włochatość, Książę Jagodzian Rambutan!
Zeszłym razem poznaliśmy królową, dzisiaj przyszła kolej na księcia owoców. Oto jego włochatość, Książę Jagodzian Rambutan!
Kawiarniane opowiastki Amerykanina podróżującego z hotelu do hotelu, świat widziany z perspektywy rubasznych anegdot. Tak w skrócie można opisać książki Billa Brysona. Co więc sprawia, że te piwne eskapady czyta się jednym tchem?
Kiedyś wydawało mi się, że każda wyprawa zaczyna się i kończy się pożegnaniami. Na początku opuszczamy rodziny i znajomych, a na końcu – nowo poznanych ludzi. Dopiero z czasem uświadomiłem sobie, że istnieje jeszcze jedna kategoria spotkań. Chodzi o osoby, które pojawiają się znikąd, zaistnieją na chwilę, po czym znikają bezpowrotnie. Jak iskry z ogniska.
Mieszkańcy Azji Południowo-Wschodniej lubują się w obrazowych nazwach owoców. W późniejszych odsłonach serii przedstawimy króla i księcia owoców, jednak kobiety mają pierwszeństwo – poznajcie królową owoców!
Jednym z założeń, a raczej pretekstów dla naszej wyprawy do Kangurlandii było podszlifowanie znajomości języka angielskiego. Cały plan trzymał się kupy, dopóki któryś ze znajomych trafnie nie zauważył : „A więc jedziecie uczyć się inglisza do kraju, w którym nie dogada się nawet rodowity Anglik?”
Pakujemy się i jutro wyruszamy w podróż. Nie, nie wracamy jeszcze do domu – przed nami kilka tysięcy kilometrów australijskiej pustyni. Co się szykuje?
Być może niektórzy z was pili sok z marakui, mieli w domu szampon o zapachu passiflory, olej z męczennicy lub sadzonkę granadilli. Prawdopodobnie zaskoczy was jednak informacja, że chodzi o cztery nazwy jednej niezwykle ciekawej rośliny.
Redakcja Zwrotu zapytała, czy nie mógłbym wysnuć jakiejś paraleli do aktualnych wydarzeń na Zaolziu, na przykład do Gorolskiego Święta. Od miesiąca bawię w australijskim Cairns, mieście otoczonym przez góry, a więc przecież nie powinno być tak trudno. Tyle, że jest.
Europa Środkowa to dziwny region. Szary i smętny. A przynajmniej tak – czort wie dlaczemu – postrzegamy go my, jego mieszkańcy. Rzadko kiedy uświadamiamy sobie, że to właśnie my uczyniliśmy z tej bogu ducha winnej krainy dolinę płaczu i narzekań. Gdzieś głęboko w nas siedzi defetyzm, oswajany i pielęgnowany niczym miła tradycja; grzeje nas jak herbatka u babci, jak wigilijny barszcz.
W trakcie przygotowań do podróży zgromadziłem w domu piramidkę książek o tematyce podróżniczej. Po lekturze kilku pozycji stwierdziłem, że autorzy literatury globtroterskiej często wpadają w nużący schemat opowieści sprawozdawczej. Jakże miłym odstępstwem od tej reguły okazała się być książka Pauliny Wilk!