Coraz więcej znajomych pyta nas, na jakim etapie przygotowań jesteśmy, kiedy i gdzie lecimy, jaki mamy teraz plan. Czekaliśmy, aż uda nam się ustalić podstawowe fakty – i teraz w końcu chyba nadszedł czas, aby odkryć karty.
Coraz więcej znajomych pyta nas, na jakim etapie przygotowań jesteśmy, kiedy i gdzie lecimy, jaki mamy teraz plan. Czekaliśmy, aż uda nam się ustalić podstawowe fakty – i teraz w końcu chyba nadszedł czas, aby odkryć karty.
„Hej, Ali Baba, ty się zgubić? Ty przyjaciel, ja pomóc. Pokazać główny rynek.” – uśmiechnięty młody Arab woła łamaną angielszczyzną, poklepuje mnie po ramieniu i rusza. To nasz pierwszy dzień w Marrakeszu, od pół godziny dobrowolnie błądzimy w labiryncie targu i w sumie nie chce nam się wychodzić. Ale skoro tak chcą pomagać, to czemu nie … Marokańczyk prowadzi nas przez kilka zakrętów, zatrzymuje się i ponownie szczerzy zęby „Teraz łatwe, mój przyjaciel. Prosto, prosto, tam w lewo, na końcu prosto, w lewo, w prawo i jeszcze te uliczki tam i są na miejscu. Dziesięć euro.” Witaj w Marrakeszu.
Wyniki najnowszego spisu ludności przyniosły niejedną niespodziankę. Największą z nich jest bez wątpienia ekspansja religii pod wezwaniem George’a Lucasa. Cuda, wianki, Gwiezdne Wojny.
Zgodnie z zapowiedzią znikamy dzisiaj na kilkanaście dni. Lecimy do Maroko z dwudniowym przystankiem w Bolonii.
Piszę z zagranicy, z – ehm, ehm – południa. Na razie jeszcze nie z Maroka, ale przyjdzie kryska na Matyska :)
Zainspirowani trendem, z jakim spotkaliśmy się na Wyspach Kanaryjskich, postanowiliśmy przenieść pomysł na nasze tereny. We wtorek 20 września w czeskocieszyńskim klubie Dziupla odbędzie się pierwsza edycja „Angielskich wtorków”, nieformalnych spotkań z winem, muzyką i językiem angielskim.
Długo rozmyślaliśmy i ciułaliśmy grosz do grosza, stopniowo poszerzając nasze plany. Na początku chcieliśmy skoczyć do Maroka, później do Azji Południowo-Wschodniej, aż w końcu postanowiliśmy targnąć się na najbardziej skomplikowany wyjazd. Jeśli nie teraz, to kiedy?
W ubiegłym roku zawiało mnie na tygodniowe warsztaty dziennikarskie do stolicy Słowenii. Był koniec września i w Cieszynie uszy przypiekały już przymrozki, ale nawet tak krótka podróż na południe przedłużyła mi końcówkę lata. Po skończeniu zajęć mogłem wyjść na ulice i poznać bliżej ten wielki architektoniczny bigos, ugotowany przez mieszankę kultur, trzęsienia ziemi i Jože Plečnika.
Pod koniec czerwca udało nam się wybrać w podróż do Portugalii. Wróciliśmy spaleni jak węgielki i ze stanowczym postanowieniem zwalczania obrazu Portugalii jako „takiej mniejszej Hiszpanii”. I nie chodzi tylko o to, że język portugalski brzmi tak, jakby Hiszpan starał się mówić po węgiersku.
Na Wyspy Kanaryjskie trafiłem właściwie niechcący – zawsze kojarzyły mi się bowiem z hordami spasionych turystów leżakujących na plaży i betonowym piekłem hoteli i parkingów. Chociaż bilety lotnicze były tańsze od przelotu do kontynentalnej Hiszpanii, do końca nie byłem przekonany do tego wyjazdu. Moje wątpliwości rozwiały dopiero zdjęcia i entuzjastyczne relacje znajomych plecakowiczów – w kilka tygodni później spakowałem plecak, żonę i aparat i wyruszyliśmy w „daleką podróż” ku wybrzeżom Afryki.